||

Poza wami nie mam nikogo

Powiedziała, że najbardziej poszkodowane, spośród  dzieci jakie spotkała, są dziewczynki, bo to zdrowie chłopców jest priorytetem w rodzinach. I że 10 proc. dzieci, które trafiają na leczenie, dociera zbyt późno. Wtedy pozostaje tylko opieka paliatywna.

Córka jednego z ich pacjentów przyznała „Nawet nie nazywamy ich lekarzami. Nazywamy ich członkami rodziny. Bo traktują nas jak rodzinę”.

Doktor Anne Merriman spotkałem w maju w Kampali. Od dwudziestu dziewięciu lat prowadzi założoną przez siebie organizację Hospice Africa. Ci, co ją znają, mówią o niej 'afrykańska Matka Teresa’. Pochodzi z Irlandii. W latach 60-tych przebywała na misji w Nigerii, później w Singapurze i Keni

Pracowałam z siostrami medycznymi Maryi. Widziałam wiele cierpienia spowodowanego rakiem, cierpienia, któremu nie dało się zapobiec – wspomina.

Ma łagodną twarz, ciepły głos i dobre oczy, które widziały wiele.Obecnie na stałe mieszka w Ugandzie. To stąd rozwinęła na inne kraje działalność organizacji, która powstała w 1992 roku w Liverpoolu. Cel był jasno określony – nieść pomoc paliatywną 'wszystkim potrzebującym w Afryce”. Dziś wolontariusze przeszkoleni przez Hospice Africa działają w trzydziestu siedmiu krajach, bo wraz rozwojem Aids/HIV podwoiła się również zachorowalność na raka na kontynencie.

Dla większości dotkniętych chorobą, zwłaszcza dla mieszkańców wsi, praktycznie brak dostępu do usług medycznych, a co dopiero do skomplikowanych zabiegów lub operacji. – Obecnie 30 z 55 krajów nie posiada aparatu do radioterapii. Koszty leczenia przewyższają możliwości rodzin. A zaoszczędzenie pieniędzy, o ile w ogóle możliwe, często wymaga czasu, którego chorym brakuje – mówi Anne. I wskazuje, że szacunkowo w krajach, w których działa Hospice Africa, 90 proc. chorych dzieci nie dociera na czas na leczenie, choć połowa miałaby szanse, gdyby tylko wcześniej….

Jestem przy tobie, Tendo

Siedzimy w zacisznym miejscu na terenie sanktuarium w Munyonyo. Tej niedzieli ponad setka dzieci, w tym jedno z podopiecznych Anne, przyjęło pierwszą Komunię św. A ona opowiada mi o Tendo. Miał 11 lat, kiedy został skierowany do nich przez Instytut Onkologi szpitala Mulago w Kampali. To jedyny szpital w kraju, państwowy, gdzie zajmują się chorymi na raka.

Niestety, skrzydło z profesjonalną opieką i godnymi warunkami leczenia, to… sektor prywatny. Dzień wcześniej właśnie w Mulago, wraz z Józkiem Mulindwą przez ponad trzy godziny staraliśmy się znaleźć lekarza, ws. innego przypadku raka, kobiety z wioski, oddalonej o kilkanaście kilometrów od punktu podstawowej opieki medycznej. Nie miała nawet możliwości zakupu leków uśmierzających ból. Poznając Mulago, mijaliśmy kobiety śpiące na kamiennej wylewce szpitalnych baraków. Tymczasem Anne opowiada…

Rodzina nie zabrała Tendo długi czas do lekarza, bo myśleli ze stan zdrowia dziecka to efekt czarów rzuconych na niego. Na szczęście jeden z lekarzy w końcu go zobaczył i skierował do Mulago. Niestety było za późno. Choroba była w zaawansowanym stadium. Skontaktowali się z nami, w sprawie opieki paliatywnej. Chłopiec potrzebował już tylko troski, zapewnienia opieki i higieny zanim zmarł.

Kiedy Anne zaczynała z Hospicjami w latach 90-tych, prawie 95% chorych na raka, było pozbawionych jakiejkolwiek możliwości leczenia. To właśnie rak, obok AIDS, jest powodem wysokiej umieralności w krajach Afryki, stanowiąc 10 proc. zgonów z powodu raka w skali świata.

Chciałabym tu zostać

Trudno mi było nie płakać patrząc w udręczoną twarz 29 letniej Jovii. To jej historię pokazała mi Anne. Jovia, która imię otrzymała po babci, dorastała w biednej części Kampali. Jej matka zmarła przy porodzie jej brata, gdy Jovia miała cztery lata. Ona sama wcześnie weszła w dorosłe życie. Urodziła córkę mając zaledwie 15 lat. Gdy organizacja Anne do niej dotarła Jovia leżała już w późnym stadium raka szyjki macicy. Opiekowała się nią Rose, pielęgniarka, jedna z setek wyszkolonych przez organizację.

’Nie chcę tracić życia, nie chcę tracić tego wszystkiego, ani was….’ – powtarzała wychudzona Jovia. Jej duże pełne bezradności oczy, zapadnięte policzki, popękane wargi… 'Chciałabym tu zostać, troszczyć się o moje dziecko. Chcę pracować, przecież wciąż jestem młoda. Kto się zatroszczy o mego młodszego brata?’ – mówiła urywającym się głosem. Ból rozchodził się na jej nogi.

’Te lekarstwa od was mi pomagają. Za cztery godziny wezmę kolejną dawkę. Dzięki Bogu za nie, bo nie wiem, jak bym to zniosła. Dziękuję , że przychodzicie, modlicie się za mnie, pomagacie. Nie mam nikogo kto by się o mnie troszczył, nie mam nikogo poza wami… Tylko córkę…’ – jej głos się łamał, gdy wypowiadała kolejne słowa. Jovia zmarła trzy tygodnie później. Jej brat i pielęgniarka Rose z Hospice Africe byli przy niej, w jej ostatnich chwilach.

Ból codzienny

Pandemia nie zatrzymała działań doktor Anne i jej wolontariuszy, choć kolejny lockdown (wprowadzony od połowy czerwca do końca lipca) dla wielu mógł przysporzyć kolejnego cierpienia. Zakaz opuszczania dystryktów, wstrzymane kursy pomiędzy miastami, zakaz poruszania się boda- boda. Co w takiej sytuacji zrobić może owa kobieta ze wsi, oddalonej od miasta, pozbawiona leków i możliwości dotarcia po pomoc?

Anne opowiada o prostych chwilach, jakie spędza z chorymi. O ich bezradności, o determinacji aby zdobyć dla nich morfinę, o szkoleniach personelu (10 tys. przeszkolonych osób!), o odkrywanych w ludziach pokładach wrażliwości i modlitwie, bez której nie wyobraża sobie całej tej misji pośród surowej codzienności cierpienia.

A choć, dzięki swej determinacji dociera i współpracuje z placówkami rządowymi, to uwrażliwia na realny stan rzeczy, daleki od standardów rozwiniętego świata. Jak choćby na fakt, że w Ugandzie, gdzie Hospice Africa działa najprężniej, pomimo sporych zmian przez ostatnie dwie dekady, wciąż ponad połowa społeczeństwa nie ma dostępu do służby zdrowia. Że statystycznie, jeden lekarz przypada na każde 19 tys. osób w obszarach miejskich. Bo na obszarach wiejskich to już proporcje – jeden lekarz na 50 tys. osób. A w kraju, liczącym ponad 42 miliony mieszkańców, znajduje się tylko jedno centrum onkologiczne.

Wyobraź sobie że prawie 200 tys. Ugandyjczyków żyje w stanie codziennego bólu, potrzebując opieki paliatywnej. O tym informujemy przez nasze kampanie, media, szkolenia – mówi Anne.

Te statystyki są znacznie gorsze w innych krajach Afryki, które nie mają zintegrowanego systemu opieki paliatywnej.

Nowe życie przychodzi

Po ponad ćwierć wieku od założenia, Hospice Africa zaopiekowała się ponad 34 tysiącami pacjentów. Uganda została uznana na arenie międzynarodowej, przez WHO i WHPCA (World Hospice and Palliative Care Alliance) jako jedyny kraj w Afryce z kompleksową opieką paliatywną. I jest obecnie postrzegana jako model opieki paliatywnej dla krajów afrykańskich.

Gdy przyjedziesz kolejny raz, dołącz do nas. Odwiedzisz z nami naszych podopiecznych. To dla nich ważne, że ktoś się nimi interesuje, że nie są pozostawieni sami sobie – zachęca Anne. – Przyjadę… – odpowiadam.

Tym razem mieliśmy tylko ten jeden dzień na spotkanie. Opuściłem Kampalę, jadąc dalej na północ. Zatrzymując się po drodze w Kakooge, zaglądam do szpitala, prowadzonego przez Małe Siostry św. Franciszka.

Młoda mama właśnie urodziła, cztery dni temu… – uśmiecha się siostra Rose, prowadząca placówkę, wybudowaną tu w 2010 r. przez polskich franciszkanów. Mają tu porodówkę, laboratorium i małą salę operacyjną, czekającą z zabiegami na chirurgów, wolontariuszy z Europy.

Bo na co dzień jest jeden lekarz i cztery pielęgniarki. – Najwięcej mamy przypadków malarii, dur brzuszny, albo ofiar wypadków na drogach – mówi siostra.


Tekst pierwotnie opublikowany w „Misyjne Drogi” ( lipiec/sierpień 2021)

Udostępnij

Podobne artykuły